Moja pasja to być w podróży
To jego trzecia taka wyprawa. Poprzednie były wyłącznie piesze – dookoła Alp (4042 km) i Bałtyku (4101).
- Wszystko jest dokładnie zaplanowane. Do Szwecji dotarłem promem ze Świnoujścia. Pierwszy etap to podróż rowerem (10 812 km), troszkę mieszana z pływaniem, ponieważ czeka mnie 231 km w jeziorze Wetter w Szwecji. Rowerową część zakończę na Gibraltarze. Potem będzie już pieszy powrót do Gliwic na dystansie 2,5 tys. km - przedstawił plan.
Rowerem pokonuje po 100-120 km dziennie, pieszo ok. 50 km. Cały dystans wyprawy odpowiada trasie 60 triathlonowych ironmanów (3,86 km w wodzie, 80,2 rowerem i 42,195 m biegiem).
- Każdy człowiek ma w życiu jakiś cel, misję, swoje miejsce ziemi. Moja pasja to być w podróży. Ja prawdziwie żyję, kiedy jest ciężko, trzeba walczyć z pogodą, przeciwnościami losu, robić to, co nasi przodkowie, a o czym my trochę zapomnieliśmy – zauważył.
Zaznaczył, że jego wyprawa promuje zbiórkę pieniędzy na zakup elektrycznego wózka dla dotkniętego dystrofią mięśniową Duchenne'a nastoletniego Łukasza, również gliwiczanina.
- Jest fantastyczną osobą. Przez trzy lata byłem jego opiekunem i stwierdziłem, że warto mu pomóc. Zasługuje na to. Koszt takiego wózka to ok. 50 tys. złotych – podkreślił Bradel.
Jak przyznał, czuje się prawdziwym podróżnikiem.
- Pokonuję setki, tysiące kilometrów dzięki sile własnych mięśni. I na koniec będę mógł powiedzieć, że ja to zrobiłem, a nie samolot, pociąg czy samochód. To, co się zobaczy idąc, jadąc rowerem czy płynąc, nie da się w żaden sposób porównać do doznań ze środków komunikacji. Tu każdy kilometr to wysiłek – argumentował.
Gliwiczanin śpi przede wszystkim w namiocie. W Szwecji korzysta jednak też z leśnych domków i wiat.
- Czasem zdarzy się hotel, gospodarstwo agroturystyczne, ale 95 procent nocy spędzę w namiocie. Podróżuję sam, ekipa dołączy do mnie tylko na czas płynięcia. Chodzi o zabezpieczenie mnie na tym etapie. Będę pokonywał 25–30 km dziennie – powiedział.
Przekazał, że podczas poprzednich pieszych wypraw niósł w plecaku cały ekwipunek, łącznie z namiotem.
- Mam wrażenie, że łatwiej się spakować do podróży na nogach, choć oczywiście więcej można zabrać rowerem. Każdy dzień jest trochę podobny. Pojawia się czasem monotonia, ale nie obawiam się kryzysu mentalnego ani fizycznego. Na poprzednich ekspedycjach miałem do czynienia z kontuzjami i udawało mi się dociągnąć do końca. Kryzys na trasie jest codziennie, trzeba walczyć z bólem mięśni, upałem albo deszczem. Należy się zaprzeć i iść do przodu. Na pewno nie odpuszczę – zadeklarował.
Nie ukrywał, że podczas takiej eskapady zdarzają się różne przygody.
- W środę zaliczyłem brutalny upadek, rozciąłem nogę, stłukłem miednicę i rozwaliłem rękę. Ale zdarzają się też takie proste doświadczenia, jak np. podczas jednej z nocy spędzanych w leśnej chatce co chwilę budziły mnie biegające myszy. Przygody to element życia w drodze – wspomniał z uśmiechem.
Podkreślił, że już po skończeniu poprzedniej wyprawy we wrześniu 2024 przystąpił do zbierania środków na podróż na północ i południe Europy.
- Zasuwałem mocno, aby zebrać budżet. Pojawili się też sponsorzy, wspierający mnie nie tylko finansowo, ale i sprzętowo. Mam nadzieję, że uda się to wszystko spiąć – dodał.
Jak nadmienił, kiedy wyruszał na pierwszą wyprawę wokół Alp, najbliżsi patrzyli się na niego trochę krzywo.
- Było pewne oburzenie, kiedy powiedziałem, że wychodzę z domu i wrócę za trzy miesiące. Ale też mnie wspierali, bo wiedzą, że to część mojego życia, coś co chcę i umiem robić – zaznaczył.
Dodał, że start podróży był przesunięty na koniec lipca z racji obrony pracy licencjackiej.
- Skończyłem studia pierwszego stopnia, będę je kontynuował, by zdobyć tytuł magistra psychologii. Zajmowałem się też w życiu różnymi rzeczami - od pracy za granicą, przez bycie rejestratorem medycznym, po prowadzenie międzynarodowych projektów sprzedażowych. Wyprawa dookoła Alp pozostaje moją "podróżą życia". To, co tam przeżyłem zostanie ze mną na zawsze, pokazało mi, że warto spróbować czegoś więcej – ocenił.
Jego zdaniem przejechanie dziennie 100 km na rowerze nie jest wielkim wyzwaniem, trudniej przepłynąć 20 km, a przejść 50 jest bardzo ciężko.
- Dlatego trening jest ważny, ale jest też sporo innych niezbędnych rzeczy, które trzeba umieć. Łapać różne języki, bo angielski czasem nie wystarcza, potrafić szyć, ugotować na ogniu posiłek, itd. Tego w domu większości młodych chłopców nikt nie uczy. A w trasie bez takich umiejętności można przepaść – powiedział.
Bradel kupuje jedzenie na trasie.
- Kombinuję tak, żeby było smacznie, szybko, zdrowo i wysokoenergetycznie. Średnio na trasie tracę około 10 kg, to bardzo dużo przy mojej wadze nieco ponad 60 kg. Dziennie pochłaniam 5-6 tys. kalorii, w pewnym momencie pojawia się jadłowstręt. Trzeba się zmuszać do jedzenia. Chciałbym po powrocie do domu mieć apetyt, by zjeść 12 pączków i nie musieć się ruszać – przyznał.
Wyjaśnił, że co jakiś czas pozwala sobie na nieco luźniejszy dzień.
- Wygląda on tak, że wstaję bardzo wcześnie, pokonuję dystans o połowę krótszy niż zwykle i resztę czasu przeznaczam na odpoczynek. Wiem z doświadczenia, że lenistwa trzeba unikać, bo organizm w miarę trwania wyprawy wpada w pewien rytm i kiedy z niego wypadnie, pojawia się problem. Poza tym goni mnie czas, bo trasę będę kończył w grudniu. Brat ma urodziny 19.12, spełnieniem marzeń byłoby na nie zdążyć. A jeśli się nie uda - to chociaż na święta – podsumował Bradel.
Piotr Girczys (PAP)
gir/ pp/
